Portman Lights to niewielka trójmiejska firma, która w ciągu kilku miesięcy działalności stała się liderem w branży dekoracyjnego oświetlenia scenicznego. Ich innowacyjne lampy wyróżniają się nie tylko ciekawym dizajnem ale także doskonałą jakością. W ten sposób firma wypełniła swoimi produktami niszę na rynku. Lampy Portman wykorzystano podczas koncertu Stinga, finału Eurowizji w Lizbonie czy spotkania rodzin królewskich Belgii i Holandii. A ostatnio także w hicie Netflixa – serialu Wednesday.
Portman Lights to najbardziej utytułowana firma w historii konkursu Gryf Gospodarczy. Na przestrzeni 4 ostatnich lat doceniona przez kapitułę aż w trzech kategoriach Pomorski Startup, Lider Eksportu czy Lider Innowacji. Kapituła konkursu w uzasadnieniu wyboru podkreślała innowacyjność spółki, która polega przede wszystkim na wysokiej jakości, ciekawym dizajnie i prostocie obsługi produktów.
Lampy skonstruowane są w taki sposób, aby wszystko co potrzebne do jej obsługi, czyli cała elektronika sterująca, wbudowana była w jej wnętrzu. Dzięki temu na scenie może ją obsługiwać tylko jeden technik, a cała procedura montażu i demontażu trwa zaledwie chwilę. Jest to bardzo istotne, kiedy trzeba na przykład szybko zmienić dekoracje na koncercie. Spółka opracowała też własne źródło światła LED, które posiada wszelkie zalety halogenowego (m. in. płynne ściemnianie czy eliminacja mrugania światła), do tego jest 5 razy bardziej energooszczędne i długowieczne. Światła opakowane są w wyjątkową formę, będącą elementem scenografii scenicznej. Oznacza to, że lampy pełnią na scenie nie tylko funkcję oświetleniową, ale także dekoracyjną.
Zapytaliśmy pana Dominika Zimakowskiego, współtwórcę i prezesa firmy – jak to się stało, że w ciągu zaledwie kilku lat stali się innowatorem na skalę światową i liderem w branży oświetlenia dekoracyjnego.
Jaki jest klucz do sukcesu firmy Portman Lights? Zdradzi nam Pan?
Odpowiedź jest prosta. Jest to odpowiednia kombinacja kilku czynników: ciężkiej pracy, dobrych pomysłów, dobrych decyzji oraz dużego szczęścia.
A jakie były początki Portman Lights? Garaż? A może od razu wielki rozmach?
Sześć lat temu zaczynaliśmy od małego pokoiku w PPNT w Gdyni. Dzisiaj przenosimy się właśnie do dużej hali produkcyjnej, a w ciągu kilkunastu najbliższych miesięcy wybudujemy swoją fabrykę, która będzie jedyna i wyjątkowa w tej części Europy co najmniej.
W to nie wątpię, patrząc na Waszą dotychczasową ścieżkę. To bardzo duży progres jak na sześć lat działalności. W tym czasie mieliśmy kryzys związany z pandemią, który istotnie wpłynął na przedsiębiorców eksportujących swoje towary. Teraz mamy wojnę za wschodnią granicą, inflację i ogólny wzrost kosztów prowadzenia działalności. Z każdej sytuacji wychodzicie obronną ręką. Nie mieliście żadnych potknięć? W biznesie organizuje się spotkania pod nazwą FuckUp Nights, podczas których odważni twórcy i ludzie biznesu opowiadają o swoich porażkach. Czy mógłby się Pan podzielić z nami jakąś Waszą wpadką?
Największa przeszkoda, na jaką napotkaliśmy to był czas lockdownów. Przez półtora roku nasza branża nie funkcjonowała w ogóle. My właściwie stanęliśmy nie wiedząc jaka jest przyszłość i kiedy się skończy blokada. To było o tyle trudne, że nie zależało kompletnie od nas. Nie mieliśmy na to żadnego wpływu. Natomiast w takiej bieżącej działalności, to każdy przedsiębiorca wie, że rzeczone fuckupy zdarzają się właściwie codziennie. Im ktoś bardziej dynamicznie się rozwija, im ktoś szybciej buduje zespół, tym ryzyko błędu jest większe. Jednym z ostatnich takich 'wypadków’ było wysłanie kilkudziesięciu lamp do klienta bez wgranego oprogramowania do lamp, które za kilka godzin miały już grać koncert telewizyjny na żywo.
I co zrobiliście?
Trzeba było wsiąść w samochód, pojechać o trzeciej w nocy do klienta i wgrać oprogramowanie. Cała procedura trwa dwie minuty, a z dojazdami 10 godzin.
Z takim podejściem do klienta nie trzeba było długo czekać na sukces światowy. Ostatnio Trójmiasto.pl pisało o tym, że Wasze lampy „wystąpiły” w najsłynniejszej scenie serialu Tima Burtona „Wednesday” – scenie tańca. Serial bije rekordy popularności, a scena tańca – gdzie widoczne są lampy Portman – w trzy tygodnie ma ponad 23 miliony wyświetleń. Czy użycie w scenografii akurat Waszych produktów uznajecie za sukces? Co jest dla Was miarą sukcesu?
My, będąc producentem lamp scenicznych i dostarczając je do dystrybutorów w 55 krajach, wiemy o nich niestety tylko tyle, że wyjechały i przeszły odprawę celną w danym kraju. Ich dalsze losy są nam nieznane. Natomiast udaje nam się budować społeczność klientów końcowych, którzy posiadają nasze produkty oraz realizatorów światła, którzy projektują sceny z użyciem naszych urządzeń. To oni najczęściej podsyłają nam swoje realizacje, stąd wiemy, gdzie trafiają nasze produkty. Drugie źródło informacji to przyjaciele i znajomi, którzy po prostu chodzą na koncerty, oglądają telewizję, czy platformy streamingowe i wtedy nam podsyłają takie informacje. Tak też było w przypadku tej produkcji Netflixa.
To, że lampy są używane przez olbrzymie marki, to że lampy są wykorzystywane na największych scenach i w największych studiach telewizyjnych na świecie, jest bezwzględnie tym, co chcieliśmy osiągnąć. Nie jest sztuką zbudować oprawę oświetleniową, sztuką jest sprawić, żeby była popularna na całym świecie. Mamy rzesze klientów, którzy kupują nasze nowe produkty w ciemno, bo ufają marce.
I to jest największy sukces: klient, który wraca zadowolony po kolejny produkt. Czy ta dbałość o klienta i produkt zaczyna się już od dobrych relacji wewnątrz firmy?
Kultura organizacyjna wewnątrz naszej spółki przypomina firmę rodzinną, oparta jest o maksymalnie płaską hierarchię i proste zasady wzajemnej szczerości i otwartości. Istotne są dla nas również czynniki ekologiczne – nasze produkty wytwarzane są z aluminium – tzw. zielonego metalu, który niemal w całości daje się przetwarzać. Przy pakowaniu produktów minimalizowane są folie, plastiki i styropian. Używamy kartonów bez nadruków, żeby można je było łatwiej recyklingować. Spółka systematycznie skraca też łańcuchy dostaw. Produkty są zaprojektowane w taki sposób, żeby były niezniszczalne, jednak w przypadku uszkodzenia jakiejkolwiek części urządzenie jest w pełni serwisowalne.
Czyli dbacie nie tylko o klienta, ale i o planetę. A czy z bliska jest Wam filozofia: myśl globalnie, działaj lokalnie? Każdego roku promujecie swoje produkty na imprezach targowych na całym świecie: w Los Angeles, Las Vegas, Madrycie, Paryżu, Londynie, Oslo czy Tokio. Myślę jednak, że można Was spokojnie nazwać firmą lokalną?
To prawda, obecnie ponad 80% wartości finalnych produktów jest generowana w województwie pomorskim, z czego trzy-czwarte wewnątrz spółki. Do tego zrezygnowaliśmy z różnego rodzaju gadżetów na targi takich jak plastikowe torby czy długopisy. W zamian za to często kupujemy i promujemy regionalne wyroby spożywcze zawsze z opisami w języku angielskim (piwo Amber, Bytów, Brodacz, sękacze na patykach, krówki itp.), zachęcając przy tym do odwiedzenia Polski, a szczególnie północnej części.
Jesteście prawdziwymi ambasadorami Pomorza 🙂 A jakie macie plany na przyszłość, jaki cel sobie stawiacie?
Wszystkiego będzie więcej. Więcej premier nowych lamp, więcej wyjazdów na targi, nowi dystrybutorzy dojdą już wkrótce. Jesteśmy też w trakcie załatwiania formalności przed rozpoczęciem inwestycji – własnej fabryki.
Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych sukcesów!
Link do strony Portman Lights